Do tego listu natchnęła mnie wczorajsza sytuacja, której doświadczyłam w banku.
Byłam umówiona z doradcą na określoną godzinę.
Jednak kiedy przyszłam, okazało się, że klient przede mną wciąż załatwia swoje sprawy. Czekałam. Czas uciekał. Czułam, jak rośnie napięcie w moim ciele. Umówiłam się przecież na konkretną godzinę, bo mam dużo pracy.
A on… siedział przy stanowisku i rozmawiał z infolinią. Nie z doradcą. Doradca mógłby mnie spokojnie przyjąć.
Siedząc tam, czując swoją złość i napięcie, miałam trzy opcje:
1. Karmić złość i w kółko powtarzać sobie: „ja naprawdę mam dużo pracy…” – to mogłoby w końcu doprowadzić do tego, że zwróciłabym uwagę doradcy albo klientowi, że przecież rozmowa z infolinią nie wymaga zajmowania stanowiska. W mojej głowie mogłaby nawet pojawić się narracja, że taka reakcja to dowód na to, że potrafię zadbać o siebie i jasno komunikuję swoje granice.
2. Wkurzać się, a następnie wejść w analizę: „czemu tak mam?”, „czy to przez wychowanie?” To dziś bardzo częsty kierunek. Żyjemy w epoce terapeutycznego podejścia, w której niemal każdą podobną sytuację analizujemy z potrzeby zrozumienia: skąd to się we mnie bierze. Idziemy potem z tą sytuacją do terapeuty, traktując ją jako kolejną rzecz do „przepracowania”, jako dowód, że wciąż mamy dużo do zrobienia. Wydaje nam się, że „przepracowanie” sprawi, że podobne sytuacje po prostu przestaną się wydarzać i dopóki tak się nie stanie tkwimy w „błotku przeszłości”.
Tymczasem to nie ma sensu. Tak, potrzebujemy pewnego poziomu świadomości, dlaczego reagujemy tak, a nie inaczej ale sama świadomość nie zmieni codzienności. Zmieni ją dopiero decyzja: co z tym zrobię. Jak użyję tych sytuacji.
Jeśli wszystko, co robimy, to pogłębianie samoświadomości, to niestety stoimy w miejscu. I ryzykujemy, że terapia będzie nam potrzebna już zawsze.
Zmiana zaczyna się tutaj...
3. Zatrzymać się i zadać sobie pytanie: czego ta sytuacja może mnie nauczyć?
I tu zaczyna się magia. Bo w takich chwilach otwiera się skarbiec.
Ten mężczyzna umiał zadbać o siebie. Załatwił swoją sprawę od początku do końca.
W moim skarbcu wczoraj trafiłam na to...
Nie mogę napisać tutaj wszystkiego, bo ten list zrobiłby się zbyt długi i nikt z Was nie dotrwałby do końca. Ale pisząc to wszystko, uruchamia się cała lawina wspomnień w mojej głowie.
- Przypominają mi się te wszystkie momenty, w których z grzeczności kogoś przepuszczałam… a potem stałam i czekałam, bo ta osoba, w moim odczuciu, nadużywała mojej życzliwości. Zamiast szybko załatwić sprawę, snuła wątki, które wydawały mi się zupełnie nieistotne.
- I widzę też naszą córkę. Jak opowiada mi, że komuś w czymś ustąpiła, nie wychodząc na tym za dobrze. Te elementy jej opowieści zawsze zwracają moją uwagę, myślę wtedy: nie chcę, żeby tak robiła.
Dzięki temu panu z banku widzę jeszcze wyraźniej, że to ja muszę uporządkować ten kawałek u siebie, żeby ona mogła zobaczyć, jak to się robi inaczej. Jak być życzliwą wobec ludzi, ale nie w taki sposób, który oznacza: rezygnację z siebie.
Bo czym jeśli nie rezygnacją z siebie byłoby, gdyby ten pan wstał od okienka tylko po to, żeby zadbać o mnie?
Czy nie oznaczałoby to właśnie, że przedłożyłby moje potrzeby ponad swoje?
Przecież ja nie znam tego człowieka, może on już był wcześniej 3 razy w tej sprawie. Może już próbował sam załatwiać coś z infolinią i mu się to nie udało, dlatego teraz chciał zrobić to w towarzystwie doradcy. Nie mogę tego wiedzieć, bo widzę za mały fragment.
Czujesz jak to zmienia perspektywę?
Nauczyć się liczyć ze sobą, bez ranienia innych, ale też bez nieustannego poświęcania siebie w imię bycia „tą dobrą”.
To jest miejsce zmiany
Jeśli uznam, że ten człowiek właśnie daje mi cenną lekcję, to mogę tę lekcję przyjąć. On pokazuje mi, że można załatwić swoją sprawę od A do Z, nie nakładając na siebie presji, że ktoś czeka,
I kiedy następnym razem to ja będę w sytuacji, w której poczuję na plecach czyjś oddech, mogę wrócić myślami do tego mężczyzny i spróbować jak on.
Spróbować zostać w tej niewygodzie. Zobaczyć, co się wydarzy…
Na koniec chcę zwrócić Twoją uwagę na coś bardzo ważnego: to złość i irytacja sią drogowskazem
To one otworzyły tę refleksję, którą teraz się z Tobą dzielę. Nieadekwatna złość zawsze skrywa prezent, który możemy rozpakować.
Dlaczego uważam, że moje uczucia były nieadekwatne?
Przecież obiektywnie patrząc na tą sytuację, ten człowiek przyszedł do banku i załatwiał sprawy, do których to miejsce jest przeznaczone. Nie prowadził z doradcą pogawędki o nowej zastawie stołowej, nie pokazywał zdjęć z wakacji. On robił dokładnie to, do czego służy to stanowisko.
A mimo to moja złość rosła i to pokazuje, że ta emocja była nieadekwatna do sytuacji.
Kiedy nasze emocje są nieadekwatna, to zawsze warto się zatrzymać i zapytać:
- Co we mnie domaga się uznania?
- Co tak bardzo chce być zobaczone, wysłuchane, potraktowane poważnie?
Bo właśnie z tego miejsca – z uznania siebie – zaczyna się zmiana.
Kiedy przestajemy patrzeć na to, co inni ludzie powinni robić inaczej i zaczynamy patrzeć na siebie.
Widzisz z tego miejsca ile nieadekwatnej złości czujemy w relacjach z dziećmi?
Widzisz, jaki ona ma potencjał?
Warunkiem jest jednak to, czy nie wymierzysz w tę złość metod wychowawczych. Jeśli to zrobisz, niczego się o sobie nie dowiesz? Nie doświadczysz zmiany, o której piszę.







0 komentarzy