Tak jak TUTAJ wspomniałam, dzisiaj dołożę kolejną cegiełkę do tematu zajęć społeczno-emocjonalnych prowadzonych w szkołach.
Pragnę Was tym samym zaprosić do uważniejszego przyglądania się temu obszarowi “wspierania (?)” dzieci, ponieważ mam często wrażenie, że umyka nam coś ważnego.
W zeszłym tygodniu dostałam od Was kilka wiadomości, w których wyrażałyście swój sprzeciw wobec tego, o czym napisałam. Argumentem, który pojawiał się w tych mailach, było, że to, co piszę, jest niedorzeczne, ponieważ powszechnie wiadomo dzisiaj, że kiedy dziecko mówi o tym, co przeżywa, uwalnia się od zalewających go trudnych emocji.
Zacznę od tego, że ja zgadzam się tym argumentem. Oczywiście potrzebujemy stwarzać dzieciom przestrzeń do tego, żeby nie zostawały same z tym, co trudne. Poddaję jednak dyskusji fakt, że coraz częściej ma to miejsce w szkołach, podczas różnego rodzaju zajęć emocjonalno-społecznych.
W Waszych wiadomościach wyraźnie wybrzmiewały również zdania:
- Nie miałam nikogo, komu mogłam opowiedzieć o tym, co przeżywam.
- Dzisiaj wiem, że gdybym mogła się tym podzielić, nie musiałabym jako małe dziecko mierzyć się z tym w pojedynkę.
- Dzisiaj uczę się na własnej terapii o sobie opowiadać i nie chcę, by moje dziecko spotkał ten sam los. Chcę, by wiedziało, jak ważne jest opowiadanie o tym, co trudne.
Bardzo poruszyły mnie Wasze słowa i są one dla mnie kolejnym dowodem na to, że wszystko, co jako rodzice robimy dla swoich dzieci, jest podyktowane ogromną miłością.
Niestety w gabinecie spotykam ludzi, których historie pokazują mi, jak to, co jako rodzice robimy z miłości, nie wychodzi na dobre ludziom, których kochamy.
Tak się dzieje szczególnie wtedy, kiedy samotność, której jako dzieci doświadczałyśmy, popycha nas w dorosłości do działań przeciwnych działaniom naszych rodziców. Niestety często gubimy wtedy w rodzicielstwie to, czego dzieci potrzebują i do czego zapraszam Was na przykład w tym kursie. Dzieje się tak, ponieważ nie o przeciwieństwa chodzi, lecz o alternatywę, która wymaga rozumienia mechanizmów funkcjonowania dzieci, a nie buntowania się przeciwko temu, czego doświadczyłyśmy. Rozumiejąc mechanizmy, mamy bowiem możliwość być naprawdę inaczej w relacjach z naszymi dziećmi.
Dzisiaj pogłębię temat, przybliżając Wam dwie złożone z różnych ludzi historie. Jasia znacie z poprzedniego listu, dzisiaj poznacie Monikę:
WAŻNE – większość tego, o czym za chwilę przeczytacie, zadziewa się u człowieka na poziomie nieświadomym. W praktyce oznacza to, że trudno bezpośrednio dotknąć tego, o czym piszę. My dorośli podejmujemy wobec siebie różne działania terapeutyczne i rozwojowe, dzięki którym poszerzamy świadomość siebie i tego jak różnych sytuacji doświadczamy oraz jak one “działy się w nas” w dzieciństwie.
Natomiast w przypadku dzieci potrzebujemy:
- Po pierwsze wykorzystywać to, czego dowiadujemy się o sobie i wychodzić z założenia, że one w wielu aspektach mają podobnie, ponieważ ich mechanizmy obronne działają tak jak nasze.
- Po drugie – być może istotniejsze – uczyć się większego zaufania do tego, co one komunikują i kiedy przykładowo nie chcą nam o czymś opowiadać, to naszym obowiązkiem jest tą odmowę uszanować, a nie szukać sposobów, by z nich coś wydobyć.
- Po trzecie NAJWAŻNIEJSZE, jeśli zależy nam na zdrowiu naszych dzieci, powinniśmy jako dorośli starać się rozumieć o czym informują nas objawy.
Pogarszający się stan psychiczny naszych dzieci o czymś nas informuje i przekonywanie, że współczesne działania wychowawcze działają dobrze na nasze dzieci, jest niczym innym, jak odwracaniem oczu od tego, co widać dzisiaj gołym okiem – DZIECIAKOM NIE SŁUŻĄ WSPÓŁCZESNE DZIAŁANIA WYCHOWAWCZE, które fiksują się na emocjach w sposób proponowany w różnych źródłach.
Przejdźmy do historii Moniki i Jasia.
Monika, urodzona w latach 80, wychowywana autorytarnie bez jakiejkolwiek świadomości jej rodziców o istnieniu emocji.
W domu Moniki powtarzało się zdania:
- nie opowiadaj ludziom, co się dzieje w domu,
- to nasza sprawa, nikomu nic do tego,
O tym, że tata pije i pod wpływem alkoholu robi się straszny, Monika nie mówiła ani w szkole, ani koleżankom. Dużo energii poświęcała na ukrywanie się, a także na to, by się uśmiechać i udawać, że wszystko jest w porządku. Utrzymywanie w tajemnicy tego, co miało miejsce w domu, zabarwione było strachem, lękiem i obawami, że gdyby się wydało, rodzice byliby wściekli, a dzieci wytykałyby ją palcami. Była wychowywana do tego, że rodzicom należy się szacunek i wdzięczność, a nie donoszenie i zdradzanie tego, co “niedobre”. Zresztą czuła, że to nie ich (rodziców) wina – gdybym była grzeczniejsza…. dlatego nie przestawała się starać, chciała zasłużyć.
To, co musiała ukrywać przed światem, wypełniało niemal każdą minutę życia Moniki i pochłaniało masę energii. Strach, obawy i myśli, że na to zasługuje, zaprzątały jej dzieciństwo niczym mgła w mrocznym lesie. Kilka razy próbowała dać znać wychowawczyni, co się dzieje w domu, ale ona zupełnie zbagatelizowała problem i niczego nie zrobiła. Monika upewniła się tym samym, że nikogo to nie obchodzi i tak jak mówią rodzice – nikomu nic do tego.
Wstyd, poczucie osamotnienia, ból emocjonalny – definiują dzieciństwo Moniki, które naznaczone było powracającym bólem brzucha.
Jaś, syn Moniki, która wraz z mężem tworzy bardzo świadome małżeństwo. Dzięki książkom, które czytają oraz własnym terapiom, wiedzą, jak ważny jest rozwój emocjonalny dziecka. W obecności terapeuty uczą się mówić o emocjach i ujawniać to, co trudne. Tego samego pragną dla swojego dziecka i o niczym nie marzą bardziej niż, żeby ono nie musiało przechodzić tego, czego sami doświadczyli. Na każdym kroku podkreślają – Jasiu to w porządku czuć, jak czujesz. Uczą go nazywania emocji i rozmawiania o nich.
Monika z mężam są przekonani, że im więcej dziecko mówi o swoich uczuciach, tym lepiej, dlatego cieszą się, że w szkole są zajęcia emocjonalno-społeczne. Monika pamięta, jak trudno było jej, utrzymywać w tajemnicy, co się dzieje w domu i jak się przez to wycofywała albo udawała, że wszystko jest ok.
Zdarzają się w ich życiu momenty, kiedy nie są w najlepszej kondycji – kryzys małżeński, choroba babci, zwolnienia w pracy. Wodospad zalewających ich wtedy emocji nie pozwala im towarzyszyć dziecku tak, jak by chcieli. Szczególnie Monika zarzuca sobie, że jest niewystarczająca, że powinna więcej i bardziej. Tym bardziej cieszy się, że Jaś chodzi do szkoły, w której tak duży nacisk kładzie się na rozmawianie o emocjach. Monika jest przekonana, że to co oni jako rodzice ewentualnie przeoczą, zostanie wychwycone w szkole.
Jaś, od kiedy babcia zachorowała, bardzo to przeżywa. Atmosfera w domu jest trudna i nawet nie jest świadomy, jak dobrze robią mu godziny w szkole, kiedy może choć na moment od tego odetchnąć.Wtorek, dzień zajęć emocjonalno-społecznych. Rundka w kole, a po niej czas, by podzielić się, tym, co u nas słychać. Do Jasia natychmiast przychodzi wszystko to, co wiąże się z chorobą babci. Pani prowadząca wielokrotnie mówiła już dzieciom, jak ważne jest rozmawianie o emocjach. Jaś również od mamy wie, jakie to ważne. Narasta w nim napięcie, przez chwilę bije się z myślami, czy ujawnić swoją sytuację, serce zaczyna mu bić szybciej, pojawiają się łzy i słowa nawet nie wie kiedy, zaczynają płynąć. Jaś opowiada, że jego babcia choruje, że jego mama cały czas chodzi smutna i że on boi się, że babcia umrze.
Otrzymuje na zajęciach dużo ciepłych słów od kolegów. Niektórzy płaczą razem z Jasiem, inni opowiadają o swoich, podobnych historiach. Dużo emocji ujrzało światło dzienne.
Pedagog/psycholog/prowadząca zajęcia, gratuluje Jasiowi odwagi i obdarza go pełnym empatii uściskiem. Ma poczucie dobrze poprowadzonych zajęć.
Teraz wiedzą wszyscy.
Jaś niemal natychmiast spotyka w sobie wątpliwość, czy dobrze się stało, że powiedział, ale racjonalizuje to, co czuje, przypominając sobie słowa mamy – mama zawsze powtarza, jakie to ważne, by mówić otwarcie.
Jaś jednak nie może pozbyć się uczucia, że koledzy i koleżanki patrzą na niego przez pryzmat tego, co się wydarzyło na zajęciach.
Ktoś się do niego uśmiecha, ktoś inny częstuje go chrupkami. Niby zwykłe gesty, które pewnie miały miejsce wcześniej, ale dotąd Jaś ich jakby nie zauważał, a teraz nie przestaje zastanawiać się, czy to z powodu choroby babci.
Nadal nie ma pewności, czy dobrze zrobił. Pojawia się w nim myśl, że może nie powinien o tym mówić i zaczyna się wstydzić, że tak bardzo płakał na tych zajęciach.
Kończy się ten trudny dzień, a Jaś ma nadzieję, że jutro wszystko wróci do normy. Jednak w kolejnym dniu i w kolejnym Jasiowi nadal towarzyszy to nieznośne uczucie, że wszyscy jakoś dziwnie na niego patrzą. Jakby zastanawiali się co z babcią. Justyna (koleżanka z klasy), która dała się poznać, jako bardzo opiekuńcza, pyta Jasia, czy może być z nim w parze na lekcji plastyki, a Jaś zastanawia się, czy to z powodu tego, co się stało na zajęciach. Z jednej strony wie, że nawet gdyby tak było to miły gest, z drugiej nie chce, by wszyscy wracali do tych zajęć i do tematu babci.
Najpierw wstydził się tego, że powiedział o babci, teraz wyrzuca sobie, że nie docenia okazanego mu wsparcia. Zastanawia się, czy może gdyby babcia w końcu umarła, wszystko wróciłoby do normy i niemal od razu po pojawieniu się tej myśli, ma ogromne wyrzuty sumienia, bo przecież kocha swoją babcię.
Mija tydzień, zaczynają się kolejne zajęcia emocjonalno-społeczne. Pani znowu pyta dzieci o to, co czują i jak im minął tydzień. Jaś nie może przestać się obwiniać, że pojawiła się w nim myśl o pragnieniu śmierci babci, ale jej nie ujawnia. Tak się jej wstydzi i jest nią tak przerażony, że postanawia milczeć. Ponadto o niczym nie marzy bardziej niż, żeby temat babci zniknął, bo on chce być traktowany jak Jaś, a nie jak Jaś którego babcia umiera.
Po zajęciach Jaś zgłasza Pani, że boli go brzuch. Pani dzwoni po mamę i w tym tygodniu Jaś z powodu bólu brzuchu nie przychodzi już do szkoły. Mama pozwoliła mu zostać w domu. Jednocześnie zachowuje ona czujność i dopytuje, czy może czymś się w szkole szczególnie denerwuje i ten brzuch mu na to wskazuje.
Jaś zaprzecza, nie chce przecież dokładać mamie zmartwień i dodatkowo ma dość tego, co się stało. O niczym nie marzy bardziej niż o tym, żeby o całej sprawie zapomnieć, a nie bez końca do niej wracać i o niej opowiadać.
Jeszcze raz napiszę, bo to istotne – właściwie prawie wszystko, co opisałam jest nieświadome.
Nie usłyszymy od dzieci o tym, co się “w nich dzieje”, bo większość nie jest uświadomiona. Możemy się tego dowiedzieć tylko analizując pogarszający się stan psychiczny dzieci i młodzieży.
- rosnące statystyki samookaleczeń wśród coraz młodszych dzieci,
- przybywających lawinowo dzieci, które nie radzą sobie z własnym lękiem – lęk społeczny,
- rosnąca ilość objawów psychosomatycznych u dzieci,
- niechęć do szkoły,
- obniżające się u dzieci poczucie sprawstwa,
- depresje,
- uzależnienia,
- malejąca świadomość siebie – jeden chyba z największych paradoksów, ponieważ my dorośli podejmujemy współczesne działania, by dzieciaki lepiej siebie znały, a one wiedzą o sobie coraz mniej.
- obniżająca się pewność siebie – my w wieku nastoletnim mieliśmy poczucie, że zawojujemy świat, dzisiejsza młodzież jest coraz bardziej przerażona. Nie trudno usłyszeć, że nie wyobrażają sobie jak mieliby sobie poradzić.
- nie wiedzą, czego pragną,
- boją się zakładać rodziny,
Zarówno mała Monika, Jaś, jak i nasze dzieci nie potrafią w taki sposób (jak ja w tym liście) opisać tego, co przeżywają. To my dorośli powinniśmy o tym rozmawiać i szukać odpowiedzi, bo to my im przewodzimy. To my tworzymy świat, w którym oni żyją. Dziecko nie jest w stanie połączyć tego, że boli go brzuch, ponieważ w szkole dorośli proponują to, co mu nie służy. Ono jest przekonane, że dorośli (szczególnie rodzice) proponują mu to, co dla niego najlepsze, a skoro ono nie lubi tych zdjęć, to znaczy, że coś z nim nie tak. Z miejsca tego uczucia “coś ze mną nie tak” może na przykład być opryskliwy na lekcjach, czy wobec kolegów, itd. To my potrzebujemy mieć z tyłu głowy, że ból brzucha albo/i zachowanie dziecka mogą być informacją, że coś mu nie służy. Potrzebujemy uwzględniać, że tym, czymś może być to, co proponujemy. Współdziałanie dzieci z rodzicami jest tak ogromne, że książkę można o tym napisać i tutaj mogłabym to kontynuować, ale nie zdecyduję się, bo nikt nie przeczytałby tego listu do końca.
Napiszę tylko, że pogarszający się stan psychiczny dzieci i młodzieży INFORMUJE NAS O CZYMŚ WAŻNYM, a wielu specjalistów z jakiś nieznanych mi powodów, tego nie widzi. Dzieci, które masowo trafiają do gabinetów, chorują na depresję i targają się na swoje zdrowie i życie, to dzieci z tak zwanych “dobrych rodzin”. One chodzą do prywatnych placówek, a ich rodzice nie szczędzą pieniędzy na TUSy, zajęcia emocjonalne i właśnie na terapie, lecz mimo to…
Wracając do tematu i historii Moniki i Jasia.
Wielu procesów, których sama na co dzień doświadczam, nie potrafię tak precyzyjnie opisywać w czasie rzeczywistym, bo każdy z nas potrzebuje do tego czasu i ZAUFANYCH ludzi. Nie łudźmy się więc, że dzieci są w stanie nam powiedzieć o tym, co przeżywają. One po prostu zaczynają się wtedy izolować, chorować i sięgają po używki.
Wszystko, o czym do Was piszę w newsletterze i co w kursach oraz na szkoleniach, przekładam na konkretne działania w relacji z dziećmi, jest wynikiem bardzo wnikliwego zgłębiania przeze mnie relacji rodzic-dziecko.
Tak samo jak Monika przekonana była w dzieciństwie, że rodzice mają rację i to ona musi się bardziej starać, by zasłużyć, tak samo Jaś jest przekonany o słuszności podejścia w pierwszej kolejności swoich rodziców w drugiej dorosłych w szkole. Tak funkcjonują wszystkie dzieci.
Zarówno Monika jak i Jaś z powodu działań świata dorosłych nie mogą w zdrowy sposób (czyli nie poprzez zaprzeczenie) oderwać się emocjonalnie ani myślowo od tego, co przeżywają i czego doświadczają.
Mówienie Jasiowi, dobrze zrobiłeś, kiedy na przykład jakieś dzieci wykorzystują przeciwko niemu to, co się wydarzyło na zajęciach, na nic się zda, ponieważ taki komunikat, jest zaprzeczeniem tego, co on czuje. Dokładnie tak samo zaprzeczali naszym uczuciom nasi rodzice – nie maż się, kto to widział, by tak beczeć.
* w kolejnym tygodniu napiszę więcej, jaki koszt ponoszą uczestnicy zajęć na których ktoś ujawnia coś trudnego.
Doświadczenie Moniki i Jasia choć niby zupełnie różne/przeciwne, sprowadza się do tego samego- bólu brzucha i niskiego poczucia własnej wartości, bo tak się dzieje zawsze wtedy, kiedy jako rodzice podążamy w kierunku przeciwieństw.
Monika tak bardzo pragnie zapewnić Jasiowi to, czego jej zabrakło, że umyka jej w tej sytuacji Jasiu.
Nie możemy zapewnić naszym dzieciom tego, czego potrzebują, kiedy w relacji z nimi kierujemy się tym, do czego sami tęsknimy.
Pomiędzy tym, co proponuje nam rodzicom współczesny świat rodzicielstwa i na czym bazują między innymi powstające w szkołach zajęcia emocjonalno-społeczne, istnieje BARDZO DUŻA PRZESTRZEŃ, w której to my rodzice potrzebujemy BYĆ Z DZIEĆMI INACZEJ.
CHODZI O TO, ŻEBY ONE Z JEDNEJ STRONY, NIE MUSIAŁY JAK MONIKA MIERZYĆ SIĘ W SAMOTNOŚCI Z TYM, CO PRZEŻYWAJĄ, A Z DRUGIEJ NIE MUSIAŁY TEŻ JAK JAŚ WYSTAWIAĆ SIĘ NA TO, NA CO WYSTAWIAJĄ DZIECI TAKIE ZAJĘCIA W SZKOŁACH.
Jest inny kierunek i inna droga, którą wskazuję, pracując z Wami.
Nasze dzieci nie powinny doświadczać samotności we mgle mrocznego lasu. Nie powinny również być zachęcane do wskakiwania do basenu, w którym każda otaczająca je kropla, przypomina o tym co trudne. To prowadzi do zachłyśnięcia, które w ostateczności również spotyka je z desperacką potrzebą łapania oddechu i walki o siebie.