Dzisiaj do historii Moniki, Jasia i Justyny (których poznaliście w tych wpisach: 1. Ekshibicjonizm emocjonalny nie służy dzieciom, 2. Skąd wiadomo, że dzieciom nie służy to, co im proponujemy?) dołożę historie Krzyśka i Weroniki, którzy chodzą z Jasiem do klasy i którzy podobnie jak pozostali bohaterowie tego cyklu listów, skupiają w sobie cechy i sposób funkcjonowania w świecie wielu dzieci.
Wskażę na to, co często ukryte i nieuświadomione, a co ja zauważam w doświadczeniu dzieci, będących uczestnikami zajęć emocjonalno-społecznych w szkołach.
Justyna – dziewczynka, która pojawiła się poprzednim mailu, pomocna i bardzo empatyczna.
Często po takich zajęciach, skupiamy się na zachowaniach, których chcemy widzieć u dzieci więcej. Doceniamy wtedy zachowania dzieci podobnych do Justyny, czyli tych, które w obliczu takiej historii, otaczają kolegę empatią i wsparciem.
My dorośli (nauczyciele, rodzice), komunikujemy takim “Justynom”, jak bardzo doceniamy, te cechy i jak ważne są one dla Jasia. Często głośno okazujemy swoje uznanie i wykorzystując na przykład na godzinie wychowawczej to, co się wydarzyło na zajęciach emocjonalno-społecznych, wskazujemy na to, jak wzorowo zachowała się Justyna.
*Nie muszę chyba w tym miejscu zaznaczać, jak czuje się Jasiu, kiedy ktoś na godzinie wychowawczej “wykorzystuje” jego historię, do zobrazowania zjawiska.
Wracając do tematu – nie musimy nawet “rozgłaszać” naszego dorosłego uznania. Dzieci i tak wiedzą, jakim cechom i postawom hołdujemy. Obserwują bowiem nasze uśmiechy, gesty oraz pojedyncze słowa i jest dla nich jasne, co jest “dobre, a co złe”.
W tym miejscu pewnie się zastanawiacie, co w tym złego? Lubimy myśleć, że naszą rolą jest właśnie wychowywanie dzieci do tych “dobrych” postaw, więc im więcej tych na piedestale tym lepiej.
Mam rację?
Pojawiły się w Tobie takie myśli?
To bardzo upraszczające temat oczekiwanie.
Poznajcie nieco lepiej Justynę, której postawa mogła Was zachwycić w poprzednim liście.
Justyna jest starszą siostrą i odkąd tylko pamięta, opiekuje się swoim bratem. Rodzice nigdy wprost tego od niej nie oczekiwali. Wręcz przeciwnie, mówią, że nie musi się tak zachowywać. Ona jednak bardzo to lubi, bo zauważa wtedy dumę w oczach swojej mamy. Ponadto uwielbia, jak jej mama z dumą opowiada sąsiadce, jaka ona (Justyna) jest opiekuńcza i pomocna. Odkąd pojawił się jej młodszy brat mama zdaje się być bardziej zmęczona i częściej się złości. Justyna pomaga, żeby mama się nie przeciążała.
To nie jest świadomy proces u Justyny, ona wierzy, że taka właśnie jest. Jeśli w dorosłości podejmie pracę ze sobą, dowie się między innymi, jak często jako dziecko i nastolatka, spychała siebie na drugi plan, by tylko zasłużyć na ten karmiący ją uśmiech rodziców/nauczycielki, którzy doceniali jej postawę.
Ten kawałek życia Justyny zmienia perspektywę, prawda?
To jednocześnie zupełnie nie oznacza, że jej gotowość do niesienia pomocy, jest czymś negatywnym. Oczywiście, że nie. Potrzebujemy takich ludzi w świecie, który tak niebezpiecznie pędzi w stronę JA. Jednak my dorośli/edukatorzy, potrzebujemy widzieć szerszą perspektywę tego, co się dzieje. Nie widząc szeroko, możemy dzieci podobne do Justyny, zamykać w łatkach, które JEJ nie zawsze służą. Potrzebujemy być z dziećmi tak, by dzieci takie jak Justyna mogły łapać balans między sobą a innymi.
Dzieci takie jak Justyna potrzebują doświadczać swojej wartości takie, jakie są, a nie tylko wtedy kiedy pomagają.
Krzysiek
Jeden z najbardziej widocznych dzieci w klasie – wszędzie go pełno, głośny, często ma coś do powiedzenia. Gdzie coś się dzieje, tam Krzysiek gra pierwsze skrzypce. Raczej nie garnie się do pomagania kolegom ani koleżankom. Zdecydowanie łatwiej mu idzie dokuczanie i obśmiewanie tego, co u innych dzieci. Mimo to jest raczej lubiany, bo wszystko robi w taki nieoczywisty sposób. Bardzo inteligentny i pewny siebie.
Zajęcia, na których Jaś opowiedział o tym, co przeżywa, były dla Krzyśka równie mocnym przeżyciem, jak dla innych dzieci. Wzruszył się i chyba pierwszy raz nie przeszkadzał, tylko w ciszy przeżywał to, co się dzieje. Zarówno dzieci jak i prowadząca zauważyła tę zmianę – Krzysztof, jestem miło zaskoczona twoją reakcją. Krzysiek się zaczerwienił, kąciki ust mu drgnęły, ale niczego nie odpowiedział.
Po zajęciach tak samo jak reszta klasy był raczej wycofany. W domu próbował opowiedzieć swojej mamie o tym, co się wydarzyło w szkole. Jego mama (która wychowuje go sama) niby słuchała, jednak raz odebrała telefon – czekaj, czekaj, to mój szef, muszę odebrać – i dwa razy spojrzała w stronę telefonu, kiedy przychodziły powiadomienia messengera. Krzyśka to rozkojarzało i opowiadał z coraz mniejszym zaangażowaniem. Ostatecznie maksymalnie skrócił temat – no Jaśka babcia jest bardzo chora, może umrzeć.
– Oj to straszne – skomentowała mama Krzyśka.
Był też taki moment , kiedy zauważyła łzy w oczach syna – płaczesz? Smutno Ci, co? Nie płacz! Na pewno babcia Jasia wyzdrowieje i wszystko dobrze się skończy.
Krzysiek nie mógł usnąć tej nocy.
Natomiast w kolejnym dniu w szkole, sprawił przykrość koleżance z klasy i kiedy został wezwany na rozmowę z wychowawczynią, ta powiedziała do niego między innymi zdanie – wczoraj udowodniłeś, że potrafisz zachowywać się inaczej, pamiętasz?
Zawstydził się, zacisnął pięści i obiecał sobie, że już nigdy nie okaże takiej słabości, bo teraz wszyscy będą do tego wracać.
Z tej perspektywy widać samotność Krzysztofa. Udział w zajęciach, które skonfrontowały go z trudnymi emocjami, był dla niego kolejnym doświadczeniem, kiedy w samotności musiał poradzić sobie z tym, co emocjonalnie trudne i jedynym znanym mu sposobem, było odcięcie od tego, co czuje i wrócenie na starą, dobrze sobie znaną pozycję – twardziela, duszy towarzystwa.
U takich dzieci zupełnie tracimy z oczu motywy ich działań. Krzysztof dokucza dzieciom w ten nieoczywisty sposób, ponieważ tak radzi sobie z tym, co wewnątrz przeżywa. Obudował się zbroją twardziela i duszy towarzystwa, ponieważ te role nie konfrontują go z tym, czego nie może doświadczyć bez dorosłej osoby.
Wskazywanie Krzysztofowi na pożądane zachowanie, bez patrzenia na to, co się dzieje w jego życiu, nie uczyni z niego “niedokuczającego”, wręcz przeciwnie, pogłębi zachowanie.
Wychowawczyni jeszcze wielokrotnie wracała do “Krzyśka z pamiętnych zajęć” – przecież wiem, że potrafisz zachowywać się inaczej. Zupełnie umykało jej tym samym, że…:
- … za każdym razem konfrontuje go z uczuciem wstydu, który był dla niego nie do zniesienia, więc i na tę emocję stawał się coraz bardziej “uodporniony” (czyt. coraz bardziej się od wstydu odcinał).
- … dla Krzyśka tamten moment nie był niczym “dobrym”, bo samotność doświadczania trudnych emocji, była nie do zniesienia, więc ostatnią rzeczą o której marzył, było by to powtórzyć.
Weronika
Raczej spokojna. Dziewczyna, która z jednej strony jest widoczna, z drugiej nie przysparza trudności. Dobrze się uczy. Jest lubiana. Czasami pomoże, innym razem nie pomoże. Są takie dni, kiedy widać, że coś ją gryzie, ale to nie są stany, które się utrzymują.
W ten dzień, kiedy Jaś podzielił się swoją historią, przyszła do szkoły uśmiechnięta. Widać było, że jest w dobrym nastroju. Słysząc, o czym opowiada Jasiu, nie mogła powstrzymać łez. Było jej bardzo smutno i od razu zaczęła myśleć o swojej babci, która dotąd jawiła jej się jako okaz zdrowia i do głowy jej nie przyszło, że może zachorować, a co dopiero umrzeć. Po zajęciach pozostała smutna i w takim nastroju wróciła do domu.
Jej mama od razu zauważyła, że coś jest nie tak i zaczęła dopytywać. Weronika ufa swojej mamie, więc podzieliła się z nią tym, co się wydarzyło. Opowiadając, nie mogła powstrzymać łez.
Mama Weroniki słuchała i czuła jak z jednej strony żal jej Jasia, z drugiej przykro jej było, że jej córka tak to przeżywa, z trzeciej temat ją przerażał, bo od zawsze bała się tematu śmierci. Reagowała jak umiała najlepiej – widzę, że to dla ciebie bardzo trudne. Bardzo mi przykro. Pewnie wszystko się dobrze skończy, zobaczysz.
Kiedy Weronika wspomniała o tym, że boi się o swoją babcię, jej mama od razu odpowiedziała – nie masz się o co martwić. Nasza babcia jest zdrowa, widzisz jak codziennie biega.
Te słowa z jednej strony odwróciły uwagę Weroniki od tego, co przeżywa z drugiej gdzieś pod skórą czuła, coś, czego nie potrafiła ani zlokalizować, ani nazwać.
W szkole zaczęła unikać Jasia. Bała się nawet na niego patrzeć, bo wtedy od razu przypominała jej się jego babcia i to dziwne uczucie w niej się wzmagało. Czuła lęk, który jej nie opuszczał. Choć dotąd nie myślała o śmierci, teraz z niewiadomych jej powodów ten temat wracał. Próbowała rozmawiać o tym z mamą, która z jednej strony była otwarta (dotąd dużo z mamą na różne tematy rozmawiała). Z drugiej, Weronika czuła jakiś rodzaj napięcia podczas tych rozmów. Miała poczucie, że mama jakoś “spłaszcza” temat. W końcu przestała o tym rozmawiać z mamą i zaczęła szukać odpowiedzi w internecie.
Justyny, Krzyśki i Weroniki to nasze dzieci. Świadomie skupiłam się na dzieciach z tak zwanych “dobrych rodzin”. Lubimy myśleć, że to, co oferuje dzieciom współczesny świat, służy dzieciom, a pogarszający się stan psychiczny dzieci i młodzieży to problem rodzin dysfunkcyjnych.
Nieprawda.
My rodzice, postępujemy, jak umiemy najlepiej, jednak każdy z nas dorosłych wnosi do relacji z dzieckiem to, czego nie uwzględniają specjaliści, chcący tworzyć w szkołach zajęcia emocjonalno-społeczne. To jest system naczyń połączonych.
W szkolnych ławkach siedzą z Krzyśkami, Justynami i Weronikami dzieci, które zareagują jeszcze inaczej. Nie da się wszystkich scenariuszy opisać i nie ma nawet takiej potrzeby. Chodzi o to, żebyśmy dostrzegli, jak dużo lęku i dyskomfortu emocjonalnego serwuje dzieciom współczesny świat.
To im nie służy.
Obecnie bardzo pilne jest szukanie odpowiedzi na pytanie – skąd w dzieciach coraz więcej lęku?
Ten wpis nie wyczerpuje odpowiedzi, ale jest jej bardzo istotnym elementem.
Co możemy z tym zrobić?
Być inaczej z naszymi dziećmi – tego uczę w kursach, do których Was zapraszam.
Jednocześnie pragnąc być z Wami szczera, napiszę, że według mnie trudno będzie zatrzymać tę maszynę współczesnego świata, który pędzi w zawrotnym tempie na autostradzie nazywania emocji.
Takie są według mnie fakty.
Z tego miejsca zasadniczymi pytaniami stają się:
- Co MY RODZICE możemy wobec tych faktów zrobić?
- Jak postępować, by nie napędzać machiny nadmiernego skupiania się na emocjach?
- Jak powinien być z dzieckiem rodzic, żeby ono zwierzając się z takiej historii, rzeczywiście otrzymało wsparcie?
- Jak być, żeby dzieci nie doświadczały wspomnianej samotności?
- Jak to zrobić, by zminimalizować ryzyko wystąpienia zjawiska zadowalania rodzica, kosztem własnego dobra?
- Jak być z dziećmi, by nie traumatyzowały ich historie, z którymi mierzą się inne dzieci?
Natomiast nam wszystkim specjalistom czytającym ten list, życzę nieustającej wnikliwości w zgłębianiu tego, co się dzieje w relacjach. Rozmawiajmy i patrzmy zdecydowanie szerzej niż przez pryzmat przeciwieństw do autorytarnego wychowania.