Czy zdarza Ci się mówić: „Ile razy mam Ci to powtarzać?”, „W tym domu nikt nie pomaga!”, „Czy to naprawdę takie trudne, żeby po sobie posprzątać?”
A potem czujesz się jak zrzędząca matka, która nie umie nauczyć swoich dzieci wywiązywania się z obowiązków.
Dziś chcę poruszyć temat obowiązków domowych.
To temat, który w rodzicielstwie pojawia się zazwyczaj z poziomu powinności. Mówi się, że rolą rodzica jest wychować dziecko na kogoś odpowiedzialnego, kto wywiązuje się z obowiązków.
Taka perspektywa nakłada na nas dużą presję, czujesz to? To kolejny punkt na liście „powinnam”. Szukamy więc metod, jak te obowiązki wprowadzać. Następnie jak je egzekwować, a z tym bywa naprawdę trudno.
Tymczasem tak naprawdę nie chodzi tu ani o checklisty, ani o pytanie „w jakim wieku dziecko powinno zacząć pomagać”. Chodzi o coś znacznie głębszego: o to, z jakiego miejsca prosimy dzieci o zaangażowanie.
Wszystko rozbija się o motywację. O to, z jakiego miejsca chcemy dzieci zaprosić do współtworzenia domowej codzienności. Jeśli wychodzimy z postawy:
- „on/ona musi mieć jakieś obowiązki, bo inaczej nie wyrośnie na ogarniętego człowieka”,
to niemal gwarantujemy sobie narastające poczucie frustracji. Bo to zaangażowanie oparte jest na powinności. Na lęku. Na naszej wizji „jak powinno być”.
Nasze dzieci, potrzebują czuć sens.
Trudno znaleźć sens w tym, że ktoś ma wobec mnie plan. Że mam robić coś tylko dlatego, że to „dla mojego dobra”.
Poczucie sensu rodzi się wtedy, kiedy czuję się częścią większej całości. Kiedy wiem, że to, co robię, ma znaczenie. Kiedy wiem, że moja obecność coś wnosi. A moja nieobecność coś zmienia. Kiedy widzę, że jeśli nie włożę naczyń do zmywarki, to ktoś inny będzie musiał to zrobić.
Kiedy widzę, że ktoś inny jest zajęty i decyduję na to przeznaczyć swój wolny czas, który akurat mam. Kiedy decyduję przedłożyć załadowanie zmywarki, ponad to, czym się zajmuję, bo to może poczekać.
Jeśli chcemy żeby dzieci dorastając przejmowały obowiązki, które są konsekwencją współbycia, musimy dostrzec coś, czego nie widać na pierwszy rzut oka, gdy mówimy o obowiązkach.
Chcesz wychować dziecko obowiązkowe, czy pomocne?
Wszystkie te strategie, szukanie metod, list obowiązków, sposobów jak „wdrożyć dzieci do pomocy”, często są zasłoną dymną. Chowamy się za tymi metodami. Bo jeśli znajdziemy rozwiązanie na zewnątrz, nie musimy odsłonić się od środka. Nie musimy powiedzieć: „Potrzebuję was. NIE CHCĘ robić wszystkiego sama.”.
A przecież właśnie to byłoby prawdziwe. Autentyczne. Żywe.
Tu docieramy do tego najważniejszego pytania: czy ja sobie na to pozwalam? Na relację opartą na wzajemności, a nie na poświęceniu. Na proszenie bez przypisanych „sprawiedliwie” obowiązków.
Widzisz? Tu nie chodzi o naukę obowiązków. Tu chodzi o doświadczanie sensu. Bo dziecko, które czuje, że jego działanie ma wpływ, że realnie odciąża rodziców, które czuje, że jest potrzebne, zaczyna działać inaczej. Z wewnętrznego zaangażowania, a nie z przymusu.
Tylko żeby ono mogło tak działać, Ty najpierw musisz stanąć w tym rodzicielstwie inaczej.
Kiedy NIE stajemy w rodzicielstwie inaczej, robimy to, co znamy: uczymy się kolejnych metod, próbujemy wprowadzać zasady, sprawdzamy, co działa, a co nie. Tylko że to wszystko bardzo obciąża. I najczęściej nie przynosi trwałej zmiany.
Dlaczego? Bo opiera się na kontroli. A kontrola wymaga ciągłego trzymania wszystkiego w ryzach. Wystarczy, że odpuścimy i wszystko wraca do starych schematów.
Natomiast kiedy zaczynasz patrzeć na rodzicielstwo z innej perspektywy, z miejsca, w którym jesteś w kontakcie ze sobą, swoimi emocjami i potrzebami, wtedy zaczynasz czuć, że to wszystko jest bardziej naturalne i bardziej intuicyjne.
Wtedy przestaje chodzić o konsekwencję za wszelką cenę, bo pojawia się relacja. Przestaje chodzić o kontrolę, bo pojawia się wzajemność.
Wczoraj podczas sesji usłyszałam od uczestniczki programu „Łatwiejsze rodzicielstwo” takie słowa:
„Kiedy włączyłam te nagrania i wysłuchałam ich pierwszy raz, uderzyło mnie, jak bardzo to wszystko mówi o mnie. Nie o moich dzieciach. To jakbym musiała siebie wychować. Mnie to nawet trochę przestraszyło na początku. Wróciłam więc do lekcji, by ponownie je odsłuchać i za tym drugim razem poczułam takie uffffffff. Bo podczas drugiego odsłuchiwania poczułam, że to wszystko jednocześnie pozwala mi naprawdę BYĆ. Słucham tych nagrań po kilka razy, bo zapraszają mnie one do tak innej perspektywy.”
I właśnie o tę perspektywę chodzi. O taką, w której Ty też jesteś ważna. Twoja potrzeba odpoczynku, Twoja granica, Twoje prawo do wspólnoty. Wtedy dziecko nie „robi, bo musi”, ale robi, bo czuje się częścią całości.







0 komentarzy