Dzisiaj ostatni list w temacie, który poruszałam w ostatnich tygodniach – zajęć emocjonalno-społecznych prowadzonych w szkołach. Jednocześnie dołożę ostatnią cegiełkę, która wydaje mi się szalenie istotna, a którą gdzieś zgubiliśmy lub której nigdy nie uwzględniliśmy.
Wierzę, że nie zamykam tym listem tego tematu, tylko go otwieram.
Poruszając ten temat, pragnę Was zaprosić do uważniejszego przyglądania się temu obszarowi “wspierania (?)” dzieci, ponieważ mam wrażenie, że umyka nam coś ważnego. Tym, co ja widzę jako umykające, dzielę się w listach. Jednocześnie wiem, że to tylko kropla w morzu i dlatego potrzebujemy rozmawiać.
Poprzednie wpisy poruszające ten temat ijednocześnie poprzedzające to, o czym napiszę w tym wpisie:
1. Ekshibicjonizm emocjonalny nie służy dzieciom,
2. Skąd wiadomo, że dzieciom nie służy to, co im proponujemy?)
3. Te dzieci potrzebują nas najbardziej.
Zacznę od tego, o czym już pisałam, że zgadzam się z Waszymi głosami, że ludzie potrzebują mówić o tym, co przeżywają.
Niemal wszyscy wiemy, co się dzieje, kiedy ukrywamy trudną codzienność. Nasze historie przepełnione są opowieściami o tym, jak z powodu strachu i wstydu, ukrywaliśmy to, co działo się w czterech ścianach, jak nas to “odłączyło od siebie” i jak to wszystko po latach utrudnia nam budowanie zdrowych relacji.
Łatwo jest z tego miejsca pomyśleć, że jeśli stworzymy dzieciom miejsca, w których one będą mogły otwarcie o sobie opowiadać, to zapewnimy im tym samym to, czego nam brakowało.
Łatwo jest z tego miejsca myśleć, że wtedy one nauczą się opowiadać o sobie, czyli tego, z czym my (dorośli) mamy dzisiaj taki duży problem.
Jednak to zbyt duże uproszczenie, bo gubimy wtedy, że podstawą relacji, w której się otwieramy, powinno być ZAUFANIE.
Te najbardziej bezbronne i wrażliwe części siebie, powinny wychodzić na światło dzienne w relacjach, których podstawą jest zaufanie, dające POCZUCIE BEZPIECZEŃSTWA EMOCJONALNEGO.
Jaś (od którego historii TUTAJ rozpoczęłam rozważania o słuszności organizowania w szkołach zajęć emocjonalno-społecznych), który w przypływie chwili opowiada dzieciom o sytuacji ze swoją babcią, odsłania najwrażliwszą część siebie i to spotyka go z obawami i stanami, które nie powinny mieć miejsca, a których trudno uniknąć, kiedy o naszej sytuacji dowiadują się koledzy, z którymi chodzimy do klasy.
W tej historii i wielu podobnych zabrakło poczucia bezpieczeństwa emocjonalnego i zaufania. W publicznej dyskusji o tym, jak ważne jest opowiadanie o sobie, gubimy te dwa aspekty relacji.
Opowiadać o sobie powinniśmy w relacjach z ludźmi, którym ufamy i przy których czujemy się EMOCJONALNIE BEZPIECZNI.
Opowiadanie klasie o swojej sytuacji, to nie jest to samo, co zwierzenie się najbliższemu koledze, który wielokrotnie udowodnił, że możemy mu ufać. To nie jest to samo, co opowiedzenie o sobie wychowawczymi, która wielokrotnie udowodniła, że wie, jak wesprzeć ucznia w trudnej sytuacji. To nie jest to samo, co podzielenie się swoim trudnem w gabinecie szkolnego psychologa, który wysłucha zapewniając poufność.
- Na to róbmy naszym dzieciom przestrzeń.
- Taki świat im stwarzajmy.
- Poszukujmy odpowiedzi na pytanie, jak być rodzicem/nauczycielem, który potrafi tworzyć z dzieckiem relacje, w których ono czuje się EMOCJONALNIE BEZPIECZNE.
To jest to, czego nasze dzieci potrzebują jak powietrza i o co coraz trudniej w świecie, w którym coraz mniej czasu spędzają z rówieśnikami na podwórkach, bo lekcje, bo zajęcia dodatkowe, bo korepetycje, bo dwóję masz poprawić i dopóki tego nie zrobisz, nie wyjdziesz z domu.
To jest to, o co tak trudno, kiedy dorośli zamiast na sobie i na tym, co wnoszą do relacji z dziećmi, skupiają się na umilaniu i uprzyjemnianiu życia swoim dzieciom.
To jest to, czego naszym dzieciom brakuje, kiedy my (ich rodzice), zamiast docierać do tego, co w nas domaga się zaopiekowania, próbujemy chronić nasze dzieci.
Nasze dzieci mają coraz bardziej utrudnione budowanie wolnych, niekontrolowanych relacji z rówieśnikami.
- Kiedy wydajemy dyspozycję, z kim ma siedzieć w szkole nasze dziecko…
- Kiedy wypełniamy ich świat dziećmi naszych znajomych, organizując w ten sposób wakacje, weekendy, wypady za miasto…
- Kiedy nadmiernie organizujemy naszą rodzinną codzienność (rowery, wycieczki, wyjazdy, itd), nie pozostawiając dziecku miejsca na własne inicjatywy, które mogłoby podejmować z rówieśnikami…
- Kiedy nadmiernie angażujemy się w organizowanie dzieciom zajęć pozaszkolnych…
- Kiedy nadmiernie kontrolujemy obowiązki szkolne…
… odbieramy im możliwość budowania relacji bazujących na zaufaniu i poczuciu bezpieczeństwa emocjonalnego. Żadne zajęcia emocjonalno-społeczne nie zaspokoją im tego, co wolna, pozbawiona kontroli dorosłych interakcja z rówieśnikami.
Konflikty, nieporozumienia, sojusze, wykluczenia, to jest to, czego potrzebują NASZE DZIECI, jeśli zależy nam na ich zdrowym rozwoju emocjonalno-społecznym.
To jest też to, czego MY DOROŚLI najbardziej się obawiamy.
To jest też to, co MY DOROŚLI próbujemy eliminować nadmiarowo interweniując na boiskach/korytarzach szkolnych i organizując nadzorowane zajęcia w klasach.
Eliminujemy ingerując za bardzo, a następnie próbujemy stwarzać w formie sztucznych warunków. Kontrolując i reżyserując, realizujemy w ten sposób to, na czym nam DOROSŁYM zależy, a co nie wychodzi na dobre naszym dzieciom.
To droga donikąd, bo nie stwarzamy wtedy dzieciom przestrzeni, do budowania relacji bazujących na zaufaniu i bezpieczeństwie emocjonalnym.
Te działania w dużej mierze bazują na kontroli, której się dopuszczamy wobec naszych dzieci. Kontrola ta nie pozwala im nawiązywać relacji, w których mogłyby opowiadać o tym, co trudne i właściwie żadne wyreżyserowane przez dorosłych zajęcia nie są dobrą alternatywą, a te w szkole tym bardziej.
Tej jakości brakowało w naszym dzieciństwie, bo:
- nasi rodzice mówili “nikomu nic do tego, co się dzieje w domu“,
- nasi rodzice straszyli, co się stanie, jeśli się wygadamy,
- to, co działo się w naszych domach, było tak duże i grube, że wstyd skutecznie zamykał nam usta.
Tej jakości nadal brakuje w życiu naszych dzieci. Nie da się jej zastąpić opowiadaniem o sobie na zajęciach emocjonalno-społecznych, bo ona wymaga relacji opartych na zaufaniu, a zespół klasowy nie jest takim miejscem. Owszem są tam dzieci, którym nasze dziecko ufa bardziej, ale z większością nie ma relacji bazującej na zaufaniu i bezpieczeństwie, bo to niemożliwe by w grupie kilkunastu, kilkudziesięciu osób, nawiązać takie relacje ze wszystkimi.
Justyna, która z najpiękniejszych intencji zaproponuje Jasiowi, swoje towarzystwo na plastyce, po tym, jak opowiedział przed klasą, że bardzo boi się stracić swoją babcię, nie sprawi, że Jasio poczuje się bezpieczny emocjonalnie.
Kiedy opowiadamy o sobie ludziom, którym nie ufamy, doświadczamy obaw i lęku, a nie “uwolnienia” o którym tak dużo się mówi przy okazji dyskusji o konieczności “uwalniania” emocji.
Z tej perspektywy lepiej widać, że to, co dorosły świat proponuje dzieciom, by te uczyły się otwartości, prowadzi do tego, że one gromadzą w sobie doświadczenia, których nie mają gdzie uwolnić, bo tak jak pisałam tutaj, my nie umiemy im w tym towarzyszyć. Nie dlatego, że nie chcemy, tylko dlatego, że z różnych powodów nie umiemy lub nie jesteśmy na to gotowi lub moment, w którym jesteśmy, nam na to nie pozwala, bo przykładowo obawiamy się, że stracimy pracę.
Każda z tych opowiedzianych na zajęciach historii ma ciąg dalszy, którego często nie widać. Ten ciąg dalszy dotyczy zarówno dziecka, które coś ujawniło, jak i dzieci, które były słuchaczami.
W życiu naszych dzieci dzieją się fajne rzeczy i niefajne, nie unikniemy tego. Ostatnie lata pokazują nam coś jeszcze – kiedy mimo wszystko próbujemy rozkładać pod nimi poduszki powietrzne, by chronić je przed tym, co NAM WYDAJE SIĘ NIEDOBRE, one w nadmiarze doświadczają tego, przed czym pragniemy je chronić.
Rodzice Justyny, Krzyśka i Weroniki (których poznaliście TUTAJ) to nie są jacyś nieudolni rodzice, którzy nie wiedzą, jak zapewnić dzieciom to, czego one potrzebują. Te rodziny odzwierciedlają nas wszystkich, ponieważ choćbyśmy nie wiem, jak się starali, nie mamy pewności, czy to, jak postępujemy, zapewnia naszym dzieciom wszystko to, czego one potrzebują.
To w te działania współcześni rodzice potrzebują angażować swoją energię – w uwalnianie siebie od prób tworzenia dzieciom “idealnego dzieciństwa”, bo takie nie istnieje.
Zamiast skupiać tyle uwagi i energii na tym, czego nam brakowało w dzieciństwie, uczmy się słuchać i widzieć nasze dzieci, bo tylko wtedy do relacji z nimi wnosimy jakość, której one potrzebują.
Potrzebujemy stwarzać świat, który bardziej od ekshibicjonizmu emocjonalnego, ceni relacje oparte na zaufaniu, otwartości i równej godności.
Natomiast ujawniania trudnych emocji i przeżyć, potrzebujemy uczyć siebie, ponieważ nam dorosłym, tak samo jak naszym dzieciom potrzebni są dorośli, którym w zaufaniu będziemy o sobie opowiadać i podobnie jak nasze dzieci, nie znajdziemy ich w grupie wsparcia w miejscu pracy, bo to utrudniałoby nam, wykonywanie obowiązków służbowych. Spotykając na korytarzu w pracy, kogoś z kim nie mamy nawiązanych bezpiecznych relacji, a komu przed chwilą w przypływie chwili, podczas spotkania grupowego organizowanego przez zakładowego psychologa, opowiedzieliśmy o jakimś intymnym szczególe z naszego życia, nie unikniemy poczucia wstydu, niezręczności i niewygody, których za wszelką cenę będziemy próbowali unikać w przyszłości.
Przypomnijcie sobie jakąkolwiek sytuację ze swojego życia, kiedy jakaś Wasza mniej lub bardziej osobista historia “trafiła w niepowołane uszy”. Może kiedy byłyście młode jakaś koleżanka coś wygadała, albo same powiedziałyście za dużo pod wpływem alkoholu lub chwili, która wpłynęła na Was tak, że po wypowiedzeniu czegoś bardziej prywatnego, od razu pożałowałyście, że to wypłynęło z Waszych ust. Albo jeszcze inny moment, kiedy w zaufaniu coś komuś powiedziałyście, a gdy ta relacja się kończyła, towarzyszyło Wam to uczucie – on/ona za dużo o mnie wie.
Sprawdźcie, czy z miejsca tej perspektywy, zajęcia w szkole wydają Wam się najlepszym, co możemy zaproponować naszym dzieciom?
Skupiając się na sobie zamiast na dzieciach dajemy sobie i im największy prezent – dojrzałych emocjonalnie rodziców, którzy zapewniają bezpieczeństwo emocjonalne. Wtedy życie może być takie jakie jest, mogą spotykać nas burze i sztormy, nasze dzieci mogą napotykać na trudności, a my mimo tego wszystkiego trwamy w zaufaniu, którego one potrzebują. Wtedy nie musimy kontrolować ani reżyserować. Wtedy nie musimy wykorzystywać szkoły do działań, do których nie została stworzona i tworzyć z niej placówek zdrowia psychicznego.
___________________________________________
Napiszcie, jak Wam z tym tematem po wszystkich 4 listach?
Czy jakoś zainspirowałam Was do przyjrzenia się działaniom, które współcześnie podejmujemy?
Jakie uczucia budzi w Was to, o czym napisałam?
Z ogromną ciekawością przeczytam, jak się z tym tematem macie 🙂
Niezmiennie zachęcam Was do wakacyjnej oferty kursów, które otworzą przed Wami bramy bezpiecznych i zdrowych relacji z Waszymi dziećmi.