Dziś chcę Cię zaprosić do przyjrzenia się wzorcowi, który bardzo często słyszę w rozmowach z mamami. Może i Ty go znasz (a może nosisz go w sobie, nawet o tym nie wiedząc):
„Muszę być idealna. Bo jak nie, to zawiodę. Dzieci. Partnera. Siebie.”
To taki cichy głos, który mówi: „Powinnaś bardziej się postarać”, nawet jeśli już nie masz siły. Który sprawia, że robisz wszystko na 200%, ale i tak wieczorem masz wyrzuty sumienia, że mogłaś inaczej, lepiej, więcej.
I choć z zewnątrz może wyglądać, że „ogarniasz”, to wewnątrz często towarzyszy temu napięcie, zmęczenie oraz poczucie: „ciągle za mało”.
Brzmi znajomo? Mi bardzo.
Początki mojego macierzyństwa to bycie tą „ogarniętą”. Wszystko dopięte. Plan w głowie. Dom na błysk. Dzieci nakarmione i zaopiekowane. A ja – wykończona, ale z poczuciem, że „tak trzeba”. Bo przecież jak ja nie dopilnuję, to wszystko się posypie.
Kontrola była moim drugim imieniem – byłam przekonana, że tak trzeba. I nie ukrywam – trochę mi zajęło, żeby się z tego wzorca powoli wyplątać.
To nie znaczy, że ten głos we mnie zniknął. On nadal się odzywa – czasem szeptem, czasem całkiem głośno. Ale dziś umiem go usłyszeć i nie iść za nim odruchowo.
Skąd bierze się ten głos?
- Często z przekonania, że dobra mama = perfekcyjna mama.
- Że jeśli coś pójdzie nie tak, to znaczy, że zawiodłaś.
- Albo że dziecko trafi na terapię (ile razy ja to słyszałam!).
Jest jeszcze druga strona tego samego wzorca – i o niej też chcę powiedzieć.
Czasem spotykam kobiety, które mówią: „U mnie w domu rodzinnym był wieczny porządek, wszystko pod linijkę. Ja mam bałagan i nie zamierzam być jak moja matka.”
Mówią to z dumą – ale też z zaciśniętym gardłem.
Słyszę w ich słowach złość. Nie wolność.
Bo to też jest sposób bycia uwięzioną w tym samym schemacie – tylko przez zaprzeczenie.
To nie jest świadomy wybór ani spotkanie ze sobą. To jest: „wiem, kim nie chcę być” – ale nie wiem jeszcze, kim ja właściwie jestem. Czego ja chcę. Co jest moje, a co tylko reakcją na przeszłość.
Dopiero kiedy naprawdę się zatrzymujemy, zadajemy pytanie: czy to, jak teraz żyję, to jest moje? Czy jestem szczęśliwa? – wtedy pojawia się przestrzeń na coś nowego. I wolnego.
Bo prawdziwa wolność nie polega ani na perfekcji, ani na negacji. Tylko na byciu sobą – świadomie, spokojnie, z czułością.
Dzieci potrzebują mamy żywej. Prawdziwej. Takiej, która czasem powie „nie mam siły”, czasem puści bajkę, czasem zrobi kanapki na obiad.
Potrzebują też mamy, która każe im posprzątać, jeśli to dla niej ważne. Jeśli czuje, że w uporządkowanej przestrzeni łatwiej jej się odpoczywa.
Zatrzymaj się dziś na chwilę i zapytaj siebie:
Czy zdarza mi się działać ponad siły tylko po to, żeby wszystko było dobrze”
Co się we mnie dzieje, kiedy nie ogarniam?
Kiedy ostatni raz zrobiłam coś „niedoskonałego” – i pozwoliłam, żeby tak zostało?
Jak się wtedy czułam? Co powiedział mój wewnętrzny głos?
Czy moja definicja „dobrej mamy” pochodzi ode mnie – czy od kogoś innego (np. mojej mamy, społeczeństwa, kultury)?
Jak wyglądał porządek i kontrola w moim domu rodzinnym?
Czy dziś działam bardziej z chęci powtórzenia tamtego schematu… czy z potrzeby, by mu zaprzeczyć?
Czy wiem, co JA lubię? Co mnie naprawdę karmi, daje mi radość i ukojenie – poza byciem „potrzebną” i „odpowiedzialną”?
Kiedy jestem naprawdę sobą? Jak wygląda ten moment, jaka jestem, co robię, co czuję w ciele?
Na co chcę sobie dziś pozwolić – nie dlatego, że zasłużyłam, ale dlatego, że po prostu mogę?
Zostaw komentarz – Czy coś w tym liście poruszyło Cię szczególnie?
0 komentarzy