Poszukując informacji o dzieciach w książkach w poradnikach, w kursach i szkoleniach, ryzykujemy wszystkie te piękne spotkania, podczas których ‘nie wiedząc’ możemy naprawdę otworzyć się na to, co nam nasze dziecko o sobie opowie. Jakiego siebie przed nami otworzy.
Pędzimy dzisiaj w świecie ku ramom, diagnozom i słowom opisującym to, czego nie rozumiemy oraz z czym nam trudno. Eliminujemy w ten sposób zewnętrzne konflikty, jednak często umyka nam fakt, jak bardzo to dążenie obciąża naszą relację z dzieckiem. To z tej wiedzy rodzą się te wszystkie wewnętrzne konflikty, przejawiające się w myślach zdaniami:
– powinnam się z nim więcej bawić,
– powinnam mówić do niego spokojnie, przecież on/ona ma prawo nie wiedzieć,
– nie mogę od niego tego oczekiwać, dla niego to za trudne,
– nie poświęcam mu tyle uwagi na ile zasługuje,
– jestem beznadzieją mamą,
– nie mogę mu tego zabronić, bo to normalne, że tak się zachowuje,
– jestem zmęczona, ale on/ona przecież sam sobie nie poradzi,
– on/ona potrzebuje mojego wsparcia,
Pod tymi i wieloma innymi myślami, postawa – nie robię tego dobrze, nie jestem dobrą mamą.
Wnosimy ją, nie będąc świadomą, że odbieramy dziecku możliwość bycia w relacji z mamą na której można się “oprzeć” zawsze.
Bardzo trudno być dzieckiem, bez takiego fundamentu u boku. Bez osoby, która bez względu na wszystko nie traci do siebie zaufania.
Obserwuję dzisiaj, jak bardzo warunkowa jest ta nasza miłość własna i zaufanie do siebie oraz swoich rodzicielskich kompetencji. Kochamy siebie, gdy wszystko układa się tak, jak zaplanowałyśmy. Natomiast gdy nie idzie zgodnie z planem, zalewa nas poczucie winy i wstyd. We wszystkich tych momentach, dzieci stają się bohaterami i w nieuświadomiony sposób biorą w opiekę nasze samopoczucie.
Kiedy stanę się wystarczająco dobrym dzieckiem, mama będzie szczęśliwa. Albo dokładnie odwrotnie, gdy wystarczająco bardzo “nabroję” mama się podda i dostrzeże mnie/siebie (autorytarne/nowoczesne) w tym wszystkim, zwracając mi wolność, której potrzebuję, by uczyć się od niej samo-miłości. Dzieci się albo podporządkowują, wykazując nad wiek dojrzałą postawę, albo się wyłamują. Krzyczą wtedy swoim “niegrzecznym” zachowaniem – mamo nie chcę być odpowiedzialn_ za twoje dobre samopoczucie.
Dzieci systemu autorytarnego krzyczały – chcę wiedzieć, że mnie kochasz i akceptujesz.
Dzieci systemu współczesnego, krzyczą – chcę wiedzieć, że bez względu na wszystko, co zrobię ty lubisz siebie taką, jaka jesteś.
Dzieci obu pokoleń krzyczą o miłości. Potrzebuję tej stałej w swoim dziecięcym świecie, ponieważ bez niej troszczę się o nas, zamiast żyć swoje życie.
Nasi rodzice nie wiedzieli, że są “paralogiczni” i to było/jest nasze zwycięstwo. Mogliśmy wejść w okres dorastania (nastoletniość), złoszcząc się na nich. Opowiadając przy trzepaku, jakich mamy beznadziejnych starych, jak bardzo marzymy o czasie, kiedy się od nich wyprowadzimy i zaczniemy decydować o sobie. Mogliśmy negować awantury, które wszczynają i to, jak nas ograniczają. Wszystko to czynili jawnie, dając sobie prawo do bycia dorosłym. Wiedzieliśmy, że nie mamy wyjścia, musimy przetrwać i że gdzieś tam jest nasza wolność. Wierzyliśmy, że za kilka lat, wyzwolimy się z tego wszystkiego.
Paradoksalnie większość z nas (rodziców nowoczesnych) przed tą postawą pragnie ochronić swoje dzieci. Nie dostrzegamy, że jest ona niezbędnym etapem wejścia w dorosłość na własnych nogach. Owszem nie musi przebiegać w tak buntowniczy sposób i żeby tak się stało, potrzebujemy traktować dzieci z równą godnością. Z szacunkiem dla ich integralności. Potrzebujemy przewodzić im bez uciekania się do tych wszystkich opresyjnych metod bazujących na strachu i przemocy. Jednak nie chodzi o to, by z przywództwa rezygnować. Konflikt pokoleniowy rodzice-dzieci jest bardzo potrzebny. Nasze światy i światy naszych dzieci są dwoma odrębnymi obszarami, nie warto próbować łączyć ich granic.
Kształcąc się z rodzicielstwa, próbujemy unikać codziennych konfliktów i coraz częściej skazujemy nasze dzieci na ogromne pogubienie w ich wewnętrznym świecie. Skazujemy również siebie na to wewnętrzne poczucie, jestem złą matką. Naszym dzieciom trudno wtedy nas (swoich rodziców) zanegować, ponieważ my stajemy na głowie, by wspierać, być, słuchać i towarzyszyć kosztem swojej autentyczności. Bardzo trudno im wybrać siebie i zacząć budować swój świat coraz dalej od naszego świata (świata naszych poglądów i wartości).
Każda z nas wie, jak trudno jest mieć kilkanaście lat i wyruszyć w podróż odnajdywania siebie, jeśli dotychczas te najważniejsze w naszych życiu osoby, nie pytały – kim jesteś…
My dzieci systemu autorytarnego, możemy wykorzystać swój bunt na rodziców i znaleźć dzięki niemu siłę, by dotrzeć do odpowiedzi. Choć (jeszcze raz powtórzę) każda z nas wie, jak trudne jest to zadanie. Może czujesz wtedy, że nie okazujesz rodzicom należytego szacunku. A może podobnie jak ja na wiele lat utknęłaś w negacji rodziców i nie chcesz nawet spojrzeć w stronę tego, co dobrego od nich dostałaś.
Patrząc z tej perspektywy, możemy zobaczyć, że jednym z najważniejszych prezentów, które dostałyśmy od swoich rodziców była/jest możliwość zbuntowania się i zanegowania tego, jak postępowali. Współczesnym dzieciom coraz trudniej o taki bunt, bo trudno im w ogóle złapać kontakt z tym, co czują wewnątrz siebie. Jak zbuntować się wobec rodzica, który przez lata próbował nam nieba przychylić. Trudno, prawda? Brak buntu na zewnątrz przekłada się coraz częściej na wewnętrzny bunt – negowanie swojej seksualności, negowanie swojej tożsamości, depresję, uzależnienia i choroby psychosomatyczne.
Wiem, że poruszając ten tematu w kontekście, o którym wspominam, narażam się na krytykę. Łatwo przeczytać moje słowa, jako negację tego, że dzisiaj młodzież nie boi się wyrażać siebie, więc to należy wspierać, a nie krytykować. Tak! Zgadzam się całą sobą. To zasługuje na uznanie i wielki podziw. Jednak nie może w tym wszystkim zabraknąć naszej dorosłej odpowiedzialności. Pozostając tylko w zachwycie, nie zadajemy sobie pytania – o jakim kawałku naszej relacji z dzieckiem to nas informuje? Co Ci młodzi ludzie próbują nam powiedzieć o nas? Oni nie mówią tylko o sobie, oni mówią też o nas i DO NAS przede wszystkim. My straciliśmy swój głos, wchodząc w dorosłość i dostosowując się do oczekiwań społecznych. Oni są dzisiaj naszym głosem, mówią o nas i do nas jednocześnie. Jeśli ich nie usłyszymy, nie uda nam się dotrzeć do tego, co pomiędzy autorytarnym i nowoczesnym modelem. Tymczasem to właśnie mniej więcej w połowie drogi od autorytarnego i nowoczesnego, możemy spotkać się wszyscy i my i nasze dzieci. Ze sobą nawzajem i każdy z nas z samym sobą.