Chciałabym dzisiaj podzielić się z wami, czym ono jest dla mnie, bo niestety bardzo często obserwuję dzisiaj rodziców, którzy dopisują do tego zdania drugą, czasami trzecią część – ja wiem, co jest dla ciebie dobre i… ważne jest byś to zrozumiał.
Pewnie większość z nas spotkała się dzisiaj z twierdzeniem, że to, co mówimy do dzieci niewiele wnosi do ich życia. Wartości, które jesteśmy im w stanie pokazać poprzez przykład, są tym, co najcenniejsze, bo one na ich podstawie będą budowały w przyszłości relacje, radziły sobie z kryzysami, konfliktami, smutkiem i radością w swoim dorosłym życiu. Tymczasem nadal mówimy, mówimy, mówimy i mówimy, uważając, że one powinny znać motywy naszych działań.
Weźmy przykład picia pepsi, część rodziców daje dzieciom ten napój, inni podają go dziecku okazjonalnie, jeszcze inni kategorycznie zabraniają. Każdy działa w zgodzie ze sobą i ze swoimi wartościami i to jest okej. Jednak rodzice, którzy kategorycznie zabraniają lub dopuszczają możliwość ustępstw i jednocześnie próbują przekonać do słuszności swojego działania swoje dziecko, powinni dwa razy zastanowić się, czy na pewno o to chodzi?
Dzieci nie są tym w ogóle zainteresowane, co ich obchodzą w wieku 4,5,7 lat teorie i zasady zdrowego odżywiania? Poznają je podczas lekcji w szkole czy oglądania telewizji. Tłumaczenia rodzica, dlaczego podjął taką, a nie inną decyzję nie mają większego sensu. Najważniejsze jest to, co rodzice pokazują poprzez przykład, czyli nie kupując pepsi i jej nie pijąc, skoro uważają, że jest niezdrowa. Tak samo wygląda sprawa ze słodyczami, fast foodami, używaniem zabawek militarnych, itd. Nie chcę jako twój rodzic przeznaczać na nie pieniędzy, a dyskutowanie na temat tego, dlaczego tak jest, nie jest najlepszym pomysłem, jeśli rozmawiamy z kilkulatkiem. Przyjdzie czas na takie rozmowy, gdy dziecko wkroczy w okres nastoletni i rzeczywiście będzie zainteresowane motywami podejmowanych przez nas decyzji. To wtedy zapyta – mamo, a dlaczego właściwie nigdy nie kupujesz pepsi? Wysłucha tego i podejmie swoją decyzję, czy nadal nie chce jej pić, czy jest gotowe przeznaczać na jej zakup swoje kieszonkowe.
Nie chciałabym generalizować, ale chyba każdy z nas zna osobę dorosłą, która pali papierosy, a jej rodzice o tym nie wiedzą. Nie chce im tego mówić, by się nie martwili, by nie dokładać im troski, by nie stracić w ich oczach (grzeczne dziewczynki nie palą papierosów) lub z jeszcze innego powodu. Nie ma znaczenia, dlaczego nie mówi, bo u podstaw tego milczenia w sumie zawsze stoi to samo – w dzieciństwie słyszała od rodziców, że palenie jest szkodliwe. Sięgając po papierosa często w okresie nastoletnim, nie miała zwyczajnie odwagi porozmawiać o tym z matką i ojcem, bo ich stanowisko było dla niej jasne – palenie to zło. Przychodząc do domu przesiąknięta dymem papierosowym, kłamała, że to znajomi, że lokal w którym siedzieli i takie tam. Obawiała się ich zawieść.
Nasi rodzice niewiele mieli dla nas czasu, mało tłumaczyli, a gdy już to robili, często nie szło to w parze z tym, co obserwowaliśmy (zawsze w dobrej wierze – nie pal, bo ja palę i to najgorsze co może być), pewnie dlatego dzisiaj często wydaje nam się, że tłumaczenie jest naszym rodzicielskim obowiązkiem.
Tymczasem dziecko ma prawo płakać, nie zgadzać się, próbować nas przekonać, bo w domu jego kolegi zawsze jest pepsi, a my zamiast tłumaczyć powinniśmy po prostu towarzyszyć mu w tym, co czuje. Próby tłumaczenia mu czegokolwiek nie idą w parze z empatią. Gdy tłumaczę jaka ta pepsi jest niezdrowa, oczekuję od dziecka, że ono to zrozumie, weźmie do siebie, zgodzi się z tym, a ono nie musi robić żadnej z tych rzeczy. U podstaw tłumaczenia dzieciom, dlaczego słodycze nie są zdrowe, leży brak umiejętności mówienia NIE.
Dziecko, którego dzieciństwo upłynęło na słuchaniu tłumaczenia rodziców, jakie są ich wartości i światopogląd, będzie miało dużo obaw, by podzielić się poszukiwaniem swoich wartości w okresie nastoletnim. Tak jak z tymi papierosami, będzie miało obawy, by opowiedzieć rodzicom o sobie, o tym, że wybiera pepsi i umawia się z kumplami w mcdonald’s. Nie powie z troski o swoich rodziców, by nie musieli mierzyć się z prawdą o nim. Z tym, że nie jest takie idealne jak im się wydawało.
Doświadczanie i obserwacja to kanały, którymi dziecko chłonie świat. U nas w domu zdrowo i fit, u kolegi szybki obiad. Dziecko informujące nas, że to zauważyło, dzieli się z nami tym spostrzeżeniem nie po to, by usłyszeć monolog o tym, co jest dla niego zdrowe. Słuchajmy, uczmy się siebie, uczmy się naszych dzieci, a bardziej zaawansowane rozmowy o wartościach odłóżmy do czasu kiedy nasza rozmowa będzie miała szansę prawdziwego dialogu, w którym nikt nikogo do swoich racji nie przekonuje, tylko obie strony dzielą się tym, jak one to widzą.
Nie wykorzystujmy faktu, że dzieci do okresu nastoletniego wierzą we wszystko, co do nich mówimy, bo gdy przyjdzie im uczciwie zastanowić się, czy to w co wierzą naprawdę jest ich, czy jednak chcieliby to odrzucić, będzie im bardzo ciężko zrobić to przeciwko najważniejszym osobom w swoim dotychczasowym życiu. Wartości rodziców mogą stać się dla dziecka sznurem, z którego ciężko będzie mu się wyswobodzić w ich obecności i dopiero w świecie do którego oni nie będą mieli dostępu będzie mogło być sobą pijącym pepsi, doświadczającym życia czasem w ryzykowny i szkodliwy dla siebie sposób.
Czy nie wolelibyście mu w tym towarzyszyć w postaci dorosłych, którzy dzielą się swoim doświadczeniem teraz, gdy ten dorastający człowiek ich o to pyta i jest rzeczywiście ciekawy tego, co mówią?