Wzrasta świadomość współczesnych rodziców w obszarze potrzeb. Coraz więcej dorosłych zdaje sobie dzisiaj sprawę z tego, jak ważne jest dbanie o swoje akumulatory, dzięki którym mają siłę traktować swoje dzieci w sposób podmiotowy. To bez wątpienie ogromny krok w kierunku odpowiedzialnego rodzicielstwa. Niestety często mam wrażenie, dzieje się to na zasadzie takiego przełączania się rodziców ze stanu daję siebie dziecku na 100%, natomiast gdy jestem zmęczony/a odizolowuję się wychodząc na siłownię, na kawę z przyjaciółmi, do kina, na weekend w góry.
A gdyby tak starać się na co dzień nie dawać siebie dziecku za dużo, czyli działać wedle zasady – nie robię za swoje dziecko tego, co ono może zrobić samo?
Co to oznaczałoby w praktyce:
· Nie wożę swojego 12-sto latka, na zajęcia na które on jest w stanie dostać się samodzielnie.
· Nie przygotowuję kolacji 8-śmio latce, gdyż bez problemu jest w stanie przygotować ją samodzielnie.
· Nie podwożę 10-cio latka do papierniczego po przybory, których potrzebuje jutro na lekcje plastyki.
· Nie odwożę dziecka na przyjęcie urodzinowe kolegi, jeśli jest w stanie udać się na nie samodzielnie.
· Nie idę z samego rana po świeże pieczywo, wiedząc, że jeśli miałoby ochotę na świeżą bułkę może wstać 10 min wcześniej i przynieść przy okazji bułkę dla mnie.
· Nie rzucam wszystkiego, gdy 13-stolatek zgłasza, że na jutro potrzebuje wyprasowaną koszulę, wiedząc doskonale że sam może ją wyprasować.
· Roszczeniowe komentarze 10-cio latka, że brakuje mu w szafce czystych skarpetek, traktuję jako sygnał, że jest już gotowy, by samodzielnie dbać o bieżące pranie.
To tylko niektóre z propozycji, które obrazują jaką codzienność mam na myśli.
Wiem, że wielu rodziców czytając to pomyśli z oburzeniem, że nie ma nic złego w robieniu tych rzeczy dla dziecka, jeśli działanie to wynika z chęci rodzica. Z jednej strony się z tym zgodzę, z drugiej jednak zapala mi się pomarańczowa lampka. Owszem, wiemy dzisiaj aż za dobrze – ile rodzic jest w stanie zrobić dla swojego dziecka, przekonując jednocześnie siebie i otoczenie, że robi to z olbrzymią ochotą i przyjemnością. Nie wątpię, ale w tym miejscu pozostawię Was z pytaniem – co innego moglibyście w tym czasie zrobić, by osiągnąć ten sam poziom zadowolenia.
Jeśli odpowiedź brzmi – nie ma takiej czynności – to to jest pierwszy sygnał ostrzegawczy, by zamiast wyręczać dziecko, zająć się raczej poszukiwaniem takiej przyjemności.
Dlaczego? Dlatego, że to dla dziecka bardzo obciążające, wiedzieć, że bez niego rodzic nie jest w stanie osiągnąć satysfakcji ze swojej codzienności.
Jeśli natomiast odpowiedź brzmi – wiem, czym mogłabym/mógłbym się w tym czasie zająć – to zdecydowanie warto to uczynić. Nawet jeśli oznaczałoby to, że w tym czasie pozwolilibyście sobie na nudę, popołudniową drzemkę, ulubiony serial w telewizji lub książkę przy kawie.
Dziecko owszem nie będzie zbyt zadowolone i pewnie nie ukryje swojego oburzenia, że wolicie leżeć i nic nie robić, niż go podwieźć, ale uwierzcie, że największe nawet niezadowolenie, jest lepsze niż płynący z zachowania rodzica przekaz, że miłość polega na usługiwaniu drugiemu człowiekowi. Jeśli pojawią się w Was obawy, że przestanie was ono lubić, nie warto za nimi podążyć, bo choć wielu dzisiejszym rodzicom wydaje się, że relacja to wzajemna harmonia, nie ma ona odzwierciedlenia w rzeczywistości.
Oczywiście nie ma jednocześnie nic złego w tym, że rodzic od czasu do czasu zrobi dla swojego dziecka to, co ono jest w stanie zrobić samodzielnie, ale ważną odpowiedzią jest odpowiedź na pytanie – jak często się to zdarza? W jej poszukiwaniu ważnymi drogowskazami mogą okazać się pojawiające myśli: *zrobię to dla niego i tak nie mam nic ciekawszego do roboty, *a po co ma taki kawał pieszo iść, *co ze mnie za matka/ojciec, *moim obowiązkiem jest dziecku pomóc gdy mnie o to prosi, *co mi zależy…zawiozę go, sąsiadka zawsze wszędzie swoje dzieci wozi, *tak bardzo obawiam się o jego bezpieczeństwo, że wolę go zawieźć niż w domu ze strachu umierać. Te i im podobne motywy działania warto przemyśleć i dać sobie odpowiednią ilość czasu, by poszukać uwzględniającej to, co napisałam odpowiedzi na najważniejsze pytanie – czy ja CHCĘ to zrobić? Po prostu czy chcę to zrobić bez tego kawałka “dla dziecka”.
Niech nie zwiedzie Was myśl, że robiąc tak dużo, macie poczucie spełnienia, ponieważ dzisiejsi rodzice potrafią osiągać perfekcję w przekonywaniu siebie, że to, co robią dla dzieci jest tym, czego najbardziej pragną. Szukajcie tej codziennej równowagi między dawaniem sobie, a dawaniem dziecku, by nie było konieczne przełączanie się ze stanu „daję siebie na 100 %” w stan „teraz dbam tylko o siebie”. Dzieciom na pewno nie jest potrzebne poczucie, że tak wiele od Was dostały.
Zdj. pexels.com