Gdybym miała podać jedno z bardziej nieprawdziwych zdań powtarzanych przez rodziców, to zawarte w temacie tego wpisu, umieściłabym w zdecydowanej czołówce – ja znam swoje dziecko.
– Ono nie da rady, nie może wejść na tę drabinkę, bo spadnie. – On/ona na pewno by się tak nie zachował/a. – Jak tak wyjdzie na dwór, od razu się rozchoruje. – Ona/ona nie poradzi sobie w systemie szkolnictwa. – On/ona tego nie ruszy. Nigdy nie jadła brokułów, nie ma szans. Piszę o tym, bo w tym tygodniu kolejna mama opowiadała mi, że choć to będzie wymagało od nich sporego przeorganizowania logistycznego, posyłają dziecko do prywatnej placówki, ponieważ ich córka nie nadaje się do publicznej szkoły. Chodzi o dziecko, które ma 3 lata, więc nie ma żadnych doświadczeń szkolnych. Jej Sama też mam w tym temacie lekcję do odrobienia. Gdybym miała podać obszar, w którym nie mam się czym z rodzicami podzielić, w którym nie mam czym rodziców zainspirować, byłby to obszar jedzenia. Jedzenie jest dla mnie (Kaśki) dodatkiem do życia. Zupełnie nie przykładam wagi do tego, co jem. Nie potrafię planować jedzenia. Po prostu jak czuję głód, sięgam po to, na co akurat mam ochotę. Kiedy dzieci były jeszcze małe, kilka razy miałam pomysł, by zmienić swój stosunek do jedzenia. Wprowadzić więcej warzyw. Jednak każde takie działanie spotykało się z oporem z ich strony, więc szybko się poddawałam, wracając do kopytek, pierogów, placków, naleśników, drożdżówek i białego pieczywa. Wszystko to stanowi podstawę naszej diety. Jak to się łączy z tematem, od którego zaczęłam? Gdy ktoś proponuje naszym dzieciom np. brokuł do jedzenia, w mojej głowie od razu pojawia się przekonanie, że one tego nie zjedzą. I wiecie co? Nie jedzą. Można by powiedzieć, że znam swoje dzieci, że wiem to, bo mam doświadczenie częstowania ich warzywami, które zawsze kończyło się wybrzydzaniem i odmawianiem. Jednak dzisiaj wiem na pewno, że za zdaniem “znam swoje dzieci”, kryją się filtry jego rodziców i dopóki mi nie uda się ich usunąć, one (dzieci) współdziałając ze mną, będą tych brokułów odmawiały. Dla każdego dziecka najważniejszą rzeczą na świecie jest, nie rozczarować swoich rodziców. Gdy ja przekonana jestem, że oni czegoś nie zjedzą, im nie pozostaje nic innego, jak tego odmówić. Taki system naczyń połączonych. Oczywiście dzieci nie robią tego w sposób świadomy. To w naszej świadomości musi zadziać się zmiana. Od lat się temu przyglądam i ten temat relacji rodzic-dziecko fascynuje mnie najbardziej. To niesamowite, jak bardzo dzieci stają się takie, jakimi widzą ich rodzice. Dzieci rodziców, którzy są przekonani o mniejszej sprawności swojego dziecka, rzeczywiście zdają się mniej sprawne. Dzieci rodziców, którzy uważają, że one sobie nie poradzą w systemie szkolnictwa, rzeczywiście sobie nie radzą, nawet gdy ci rodzice podejmą próbę i wyślą dziecko do placówki publicznej. Natomiast dzieci rodziców, którzy są przekonani, że dziecko, które siedzi w przeciągu, się rozchoruje, chorują częściej. W związku z tym, że tego wszystkiego doświadczamy, trudno nam dostrzec, że wiele z tego, co wiemy o naszych dzieciach nie jest informacją, którą od nich zdobyliśmy. Oni są tacy, bo my o nich tak myślimy. W wielu sytuacjach nauczyłam się porzucać przekonanie, o tym, że oni czegoś nie zjedzą. Wtedy gdy obiad podaje i przygotowuje mój mąż, doznaję czasami zaskoczenia, patrząc na to, co potrafią zjeść. Nadal nie umiem uwolnić się od tego filtra, gdy jestem z nimi na wakacjach lub, gdy to ja gotuję. Cieszę się na każdą ich próbę skosztowania czegoś nowego, gdy częstują ich rówieśnicy i inni dorośli i czuję pełną odpowiedzialność swojego wpływu w tym temacie. To ważne, bo dzięki temu nie sabotuję tych działań i w wielu sytuacjach (nie wszystkich) potrafię z autentyczną ciekawością obserwować rozwój sytuacji. Samoświadomość i odpowiedzialność, są ważnym krokiem. Biorąc odpowiedzialność, możemy unikać przekonywania swojego partnera, że ubrał dziecko nieadekwatnie do sytuacji. Możemy też pozwolić dziecku decydować, czy chce wejść na drabinkę, zamiast przekonywać je, że nie poradzi sobie z tym, z czym radzi sobie jego kolega. Natomiast, gdy dziecko nie radzi sobie w systemie szkolnictwa, zamiast narracji – .………… (imię dziecka) mówi, że nie czuje się w szkole dobrze, nie chce tam chodzić, więc postanowiliśmy przepisać ją do innej placówki – możemy dostrzec swój obszar wpływu na tę sytuację. W większości sytuacji, to my (dorośli) sobie nie radzimy, więc zamiast mówić, znam swoje dziecko, uczmy się mówić, tak bardzo jeszcze nie znam siebie, że decyduję przenieść dziecko, do innej placówki, bo trudno mi oddzielić swoje obawy, swój lęk, swoje “strachy” i swoje wizje, od tego, co ono mi opowiada, wracając ze szkoły. |