Zaufanie to potężna siła, którą rodzic może obdarzyć swoje dziecko. Od zaufania rodziców zależy to, jak dziecko będzie radziło sobie w życiu, a przede wszystkim jak będzie radziło sobie z przeciwnościami, które napotka na swojej drodze.
Bardzo często spotykam się z pytaniami rodziców o to, czy i jak powinni zareagować, gdy ich dziecko doświadcza jakichś nieprzyjemności ze strony rówieśników, nauczycieli lub najbliższej rodziny (drugiego rodzica, dziadków, wujków). W dobie świadomego rodzicielstwa wielu rodziców pragnie być dla dziecka wsparciem. Niestety wsparcie to objawia się tym, że widząc smutek na twarzy dziecka, któremu na przykład kolega wyrwał w piaskownicy łopatkę, interweniują, by wiedziało, że nie pozwolą na takie zachowanie wobec niego. Słysząc, że jest głodne, proponują posiłek, bo wyrażają w ten sposób swoją troskę i miłość. Gdy dziecko opowiada im o zachowaniu nauczyciela, które wywołało w nim poczucie niesprawiedliwości, udają się do szkoły, żeby wyjaśnić sytuację. Dziadkom tłumaczą, że nie powinni wymuszać na dziecku całusa, bo to jego ciało i ono ma prawo odmawiać w takich sytuacjach, a drugiego rodzica pouczają, jak powinien postępować, gdy ten wyznaje inne niż oni metody wychowawcze.
W tych i wielu innych sytuacjach stoimy na straży i jesteśmy przekonani, że o to chodzi w byciu rodzicem obecnym oraz uważnym. Niestety nasze dzieci nie otrzymują wtedy tego, czego potrzebują przede wszystkim – zaufania, że potrafią same się o siebie zatroszczyć.
#1
Dziecko, którego rodzice stają w jego obronie lub tłumaczą dziadkom, do czego może w przyszłości doprowadzić wymuszanie “całusów na do widzenia”, po pierwsze nie pozwalają mu rozwijać kompetencji mówienia NIE ani poczucia własnej wartości. Intencje rodziców są właściwe (nie musisz się zgadzać, to twoje ciało i ty o nim decydujesz), jednak umyka im fakt, że dziecko w tej bezpiecznej relacji z dziadkami, powinno wypracowywać umiejętność odmowy. To może oznaczać, że na początku będzie się wbrew sobie zgadzało, ważne by mogło nam (rodzicom) opowiadać, że tego nie lubi, że to obrzydliwe, że mu szkoda babci, dlatego się zgadza. Ważne też byśmy go nie namawiali ani nie tłumaczyli zachowania babci. Dziecko potrzebuje wygadania się i nas w roli obserwatorów. Możemy upewnić się (czasami, nie przy każdej rozmowie o buziakach babci), że ono wie, że nie musi się zgadzać, ale to ono musi oprócz tej wiedzy, wypracować w sobie umiejętność odmowy.
Brak interwencji rodzica to informacja wysłana poza słowami do dziecka – potrafisz sam się o siebie zatroszczyć.
#2
Gdy koleżanka zrobi przykrość naszej córce, nie zapraszając jej na urodziny, potrzebuje ona naszego zaufania, że potrafi doświadczyć trudnych emocji wynikających z tej sytuacji, a to oznacza, że nie wymaga to od nas żadnego działania. Ufając dziecku, że potrafi zmierzyć się z tym, czego doświadcza, potrzebujemy tylko słuchać, nie tłumacząc, nie mówiąc źle o koleżance i nie interweniując w żaden innych sposób.
Brak interwencji rodzica to informacja wysłana poza słowami do dziecka – widzę, że to dla ciebie trudne, ale wiem, że potrafisz doświadczyć wszystkich trudnych emocji wynikających z tej sytuacji.
#3
Gdy nauczyciel nie docenił starań naszego dziecka i skrytykował pracę, w którą ono włożyło masę wysiłku, nie powinnyśmy rozmawiać o tym z nauczycielem, bo każda interwencja jest jednocześnie komunikatem, który wysyłamy dziecku poza słowami- nie poradzisz sobie w tej sytuacji, potrzebujesz mojej pomocy.
#4
Gdy 9-cio latek jest głody, powinien sobie zrobić coś do jedzenia. Uczy się on wtedy, że potrafi zatroszczyć się o swój głód. Rodzic pędzący z pomocą, wysyła do dziecka informację – potrzebujesz mnie. Beze mnie “umrzesz” z głodu lub będziesz się odżywiał niewłaściwie.
Aktywność rodziców wobec doświadczeń dziecka jest w obecnych czasach nadmiarowa. Większość sytuacji nie wymaga naszego działania, ponieważ to brak działania jest prawdziwym wsparciem. To brak naszego działania obdarza dziecko zaufaniem, że potrafi o siebie zadbać.
– Ale czy dziecko nie czuje się wtedy samotne, niezaopiekowane, pozostawione same sobie? Czy nie uczy się wtedy, że nie może na mnie liczyć?
Jeśli uczymy się słuchać, z jakimi uczuciami mierzą się w takich sytuacjach dzieci i jakie myśli im towarzyszą. Jeśli wiedzą one, że mogą się do nas przytulić. Jeśli w ramach wsparcia podamy im wtedy gorące kakao, to towarzyszymy im w sposób, którego potrzebują, by nie czuć samotności.
Wiem, że to trudne, bo wymaga od nas konfrontowania się z trudnymi uczuciami, które się w nas (rodzicach) pojawiają. Patrząc na dziecko, które właśnie straciło łopatkę, daje buziaka babci, choć opowiadało nam, że tego nie lubi lub płacze, że nie dostało zaproszenia, czujemy – smutek, strach, niepokój, żal lub złość. Brak działania wymaga od nas nauki doświadczania tych stanów emocjonalnych, a to zdecydowanie trudniejsze niż rozmowa z nauczycielem, babcią lub koleżanką. Rozmawiając i interweniując, przykrywamy te uczucia, poczuciem – jestem mamą, która “walczy o swoje dziecko”. W związku z tym, że to takie trudne, warto zadać sobie pytania – o kogo właściwie chodzi o mnie, czy o dziecko? Kogo wspieram interweniując, dziecko, czy siebie? Kto najwięcej korzysta w sytuacji, w której tak perfekcyjnie wywiązuje się z roli strażniczki? Czy dorosłość, do której staram się przygotować dziecko, wymaga strażnika, który chroni, czy odpowiedzialnego reagowania na to, co nas spotyka?
Odpowiedzialność za siebie, wymaga zaufania do siebie, że potrafię zmierzyć się z kamieniami, które życie rzuca mi pod nogi. Nie ofiarowując tego zaufania dziecku, nie ułatwiamy mu funkcjonowania w dorosłości, a to przede wszystkim powinno stanowić nasz cel, jako rodziców. Kochać, słuchać, otaczać troską i życzliwością, ale nie odbierać sprawczości i samodzielności.